sobota, 31 grudnia 2016

Podsumowanie roku 2016

Mijający rok, zdecydowanie nie należał do najlepszych, dlatego też bardzo mnie cieszy, że to już koniec i mam tylko nadzieję, że kolejny okaże się lepszy! Czego też życzę i Wam wszystkim :)


A teraz zapraszam na małe podsumowanie.

Wreszcie Kati zaczyna coraz lepiej ogarniać wielkomiejskie życie. Dotychczas mieszkała w niedużym mieście i mimo, że bywała w większych miastach to zdecydowanie w wielu miejskich sytuacjach była dzikim pieskiem. A z październikiem 2015r przeprowadziłyśmy się do Łodzi i w związku z tym sucz musiała nauczyć się pewnych nowych zasad życia. Jest jeszcze trochę do przepracowania i może wreszcie zbiorę się w sobie, żeby spróbować to ogarnąć, ale póki co sucz staje się coraz lepszym miejskim pieseczkiem (dopóki czegoś się nie wystraszy ;) ).
Początek roku obfitował w kilka mega dobrych treningów frisbee, pojawiły się jakieś plany frisbowe i wreszcie agilitowe, ale zaraz z Katiowym problemem z kręgosłupem wszystkie się posypały. Było wiele smutku, wiele wizyt u różnych weterynarzy i znowu wiele smutku. Ostatecznie mimo pewnych ograniczeń Kati wciąż wiedzie dosyć aktywne życie.


W kwietniu byłyśmy na seminarium u Patrycji Kowalczyk, z którego wróciłyśmy z mnóstwem pomysłów na sztuczki, a w mojej głowie, jeśli chodzi o obedience, trochę się rozjaśniło. Czasem zdarza nam się coś porobić pod tym kątem i kurcze, spodobało nam się.
W sierpniu byłyśmy na naszym pierwszym dogtrekkingu i to nocnym i na dzień dobry udało nam się stanąć na pudle. Zdecydowanie niesamowite przeżycie, biegać z psami w nocy po lesie oświetlając drogi latarkami. Świetna alternatywa dla zwykłego spaceru. Czekam z niecierpliwością na kolejną edycję.
W październiku udało mi się uczestniczyć jako obserwator w treningu z Paco Lobo. Cały czas jestem pod zachwytem jego pozytywnej energii i niesamowitych pomysłów. Może kiedyś uda mi się jeszcze wybrać na jakiś trening, tylko tym razem z suczem. Wprawdzie pojawiła się taka możliwość, ale niestety potwornie się wtedy rozchorowałam i musiałam zrezygnować nad czym strasznie ubolewam do tej pory.
W listopadzie natomiast tym razem z Kati byłyśmy na treningu frisbee u Julii Zaborowskiej, gdzie próbowałam udoskonalić swoje słabe rzuty i nauczyć się kilku fajnych tricków, w czym Julka jest już chyba mistrzem!


A z końcem listopada kolejne wizyty u weterynarza, tym razem, dla odmiany po tegorocznych problemach z kręgosłupem czy ciągłym rozwalaniu sobie łapek, Kati ma jakieś zmiany skórne. Część już znikła, ale jedna na głowie powraca, plus dodatkowo ostatnio znalazłam jakieś nowe. Po Nowym Roku czeka nas kolejna wizyta i mam nadzieję, że mimo pewnych przypuszczeń, nie okaże się to nic poważnego.
Rok 2016 mimo, że miał w sobie kilka naprawdę dobrych chwil to ostatecznie nie uważam żeby był udany, a nawet jestem skłonna określić go mianem najgorszego. Wydarzyło się też wiele złego w moim niepsim świecie. I ostatecznie mam nadzieję, że naprawdę kolejny rok będzie lepszy. W końcu po burzy zawsze wychodzi słońce ;)
O planach na 2017 rok nic jeszcze nie piszę, bo nie chce zapeszyć, zobaczymy jak to jeszcze będzie.

Wszystkim, którzy dotrwali do końca życzymy szczęśliwego Nowego Roku!!!


Za zdjęcia dziękuję Kai Kramek.

niedziela, 21 sierpnia 2016

I NOCNY Dogtrekking Mazowiecki

Trzy psy ze swoimi ludźmi, plecaki wypełnione po brzegi, latarki na wierzchu, mapy w rękach, dobre humory i mamy przepis na jeden z lepszych dni w roku!

13 sierpnia Mazowiecka Liga Dogtrekkingu zorganizowała I Nocny Dogtrekking w Puszczy Bolimowskiej.
Biorąc pod uwagę fakt, że mamy tam całkiem blisko to po prostu, nie mogło nas nie być. Ja z Kati, Kaja z Soplem i Oliwia z Florką, czyli całą naszą ekipą, zapisaliśmy się na trasę 12km.
Start był o 19, więc zaczynaliśmy gdy było jeszcze całkiem ładnie i jaśniutko.


Na miejsce dotarliśmy chwilę przed rozpoczęciem. Szybkie ogarnięcie, rejestracja i w drogę. Na naszej trasie było 12 punktów kontrolnych, musiałyśmy znaleźć jeśli się nie mylę przynajmniej 8, żeby zaliczyć. Odhaczać je mogłyśmy w dowolnej kolejności. Nasze spóźnienie sprawiło, że w porównaniu do innych uczestników nie przejrzałyśmy zbytnio mapy. Tym samym po szybkim odnalezieniu pierwszego punktu, kolejnego szukałyśmy 1,5h!!! Na szczęście było jeszcze widno, a my nauczyłyśmy się odczytywać mapę i potem szłyśmy jak burza ;) Właściwie kolejne 4 punkty znalazłyśmy bez problemu. W międzyczasie robiłyśmy postoje żeby napoić psy i same siebie, a biednaa Kaja zgubiła swoją kartę i niestety nie udało nam się jej znaleźć.


Było już późno i ciemno, a nam została jeszcze połowa punktów do znalezienia. Las w nocy nie wygląda za przyjaźnie, nie mniej ma swój klimat. Latarkami oświetlałyśmy sobie drogę, ale szukanie ścieżek czy kartek na drzewach (mimo, że obklejone były taśmą odblaskową), było nie lada wyczynem. Kolejnego punktu po tak sprawnym znalezieniu poprzednich szukałyśmy trochę dłużej. Ale to przez własną głupotę, bo postanowiłyśmy się wybrać na skróty, tyle tylko, że w takiej ciemności nie wyszło nam to na dobre i nie bardzo wiedziałyśmy gdzie jesteśmy. Musiałyśmy się wrócić i iść trochę okrężną drogą, ale udało nam się całkiem szybko znaleźć kolejne 2 punkty.
Kolejnego punktu i naszego ostatniego zarazem szukałyśmy dłużej, bo przez ciemność nie byłyśmy w stanie znaleźć ścieżek. Gdy udało nam się go odszukać to godzina pokazywała prawie północ, a my byłyśmy przekonane, że do zerowej trzeba wrócić i tym samym będąc w okolicy 3 ostatnich punktów odpuściłyśmy i zmęczone wróciłyśmy. Nie bez powodu dodałam zmęczone. Nasza trasa z 12km zrobiła się trasą prawie 25km :D (!!!)
Na mecie okazało się, że limitu czasowego nie było i niektórzy uczestnicy przychodzili jeszcze długie godziny po nas. Na miejscu czekało na nas ognisko i jedzonko ;)


Mimo nieodnalezienia aż trzech punktów kontrolnych udało nam się zdobyć 3 miejsce i piękny brązowy medal! <3


Zdecydowanie nocny dogtrekking to było świetne doświadczenie i już nie możemy się doczekać kolejne edycji. Mazowieckiej Lidze Dogtrekkingu gratuluję pomysłu i bardzo dobrej organizacji oraz dziękuję za miło spędzony czas.
Zdjęcia z dogtrekkingu autorstwa Hani Dąbrowskiej.

piątek, 29 lipca 2016

Co z nami było jak nas nie było

Regularne pisanie kompletnie mi nie wychodzi, na blogu wieje pustkami. Chociaż w życiu realnym aż tak nudno nie było. Działo się wiele i nie zawsze było to dobre.


Od października zamieszkałyśmy w Łodzi, gdzie ja rozpoczęłam studia i tym samym Kati musiała szybciutko dorosnąć do miastowego życia. Na szczęście nie było to dla niej aż takim wyzwaniem i chociaż mamy nad czym jeszcze pracować to sucz daje sobie radę.
Żyłyśmy głównie spacerami, było trochę frisbee a w planach nawet i agility w jakimś klubie. Wiosną zaczęłyśmy poważniejsze treningi frisbee pod kątem zawodów i było ślicznie, cudownie i w ogóle wspaniale. ALE  wszystko co dobre szybko się kończy i z początkiem kwietnia na ZWYKŁYM spacerze Kati doznała kontuzji. Weterynarz, prześwietlenie i niestety kręgosłup. Ogarnął nas smutek. Kati całe dnie spędzała w klatce, tylko leżała, na nic innego nie miała siły. U weterynarza byłyśmy co drugi dzień, a ja sama w domu robiłam jej zastrzyki. Czas mijał, ale leczenie przynosiło efekty. Po dwóch tygodniach Kati była znów wesoła, ruch miała cały czas ograniczony i wciąż daleko jej było do dnia przed kontuzją, ale przestała być psim smutkiem. Czas leciał i z dnia na dzień zauważałam kolejne postępy, przestałyśmy odwiedzać weterynarza. Dostałyśmy sporo rad i wiele dożywotnich zakazów. Zaczęły się pierwsze spacery bez smyczy, zabawy zabawkami, długie spacery, a potem zabawy z psami. Pod koniec maja po kontuzji nie było żadnego śladu. Zadziwiająco szybko wszystko postępowało w dobrym kierunku. Pojawiły się jakieś nadzieje, na aktywniejsze życie.


W lipcu pojechałyśmy do dr. Bocheńskiej do Wrocławia. Dowiedziałam się wielu nowych rzeczy o kręgosłupie i nie tylko. Ostatecznie Kati jest zdrowa!!! Jedynie musi ograniczyć skakanie, frisbee łapać może, ale w trosce o jej zdrowie pożegnałyśmy się z kilkoma ewolucjami.


Pod koniec kwietnia byłyśmy w Łodzi na seminarium z Patrycją Kowalczyk. Dostałyśmy sporo rad odnośnie pierwszych kroków w obedience i kilka pomysłów na sztuczki. Kati po prawie miesiącu nic nie robienia spisała się na medal, ślicznie pracowała. Pierwszego dnia z emocji rozwaliła niestety klateczkę, bo ona tak bardzo chciała być obok i coś robić, a tu jeszcze biegały pieseczki ;) Drugiego dnia było lepiej, tylko niestety coś strzelało i Kati była przerażona, musiałam ją mieć na oku, a właściwie to ona musiała mieć mnie na oku, żeby być spokojną.




I na koniec, założyłam suczy fanpejdża na fejsie i gdyby ktoś chciał wiedzieć co u nas to zapraszam do lajkowania i obserwowania :) Raczej tam będę pisać coś częściej, a samego bloga mam w planach trochę zmodernizować.
KLIK - FANPAGE


Wszystkie zdjęcia autorstwa Kai Kramek.